Chcąc poznać owianą legendami tajemniczą i deszczową krainę
Highland, sprawdzić czy faktycznie w najsłynniejszym z jezior - Loch Ness mieszka prehistoryczna Nessie
posmakować najszlachetniejszych whiskey postanowiliśmy w nadchodzące wakacje wyruszyć w kolejną już, rowerową, podróż
- tym razem wokół Szkocji. Podstawowym założeniem naszego wyjazdu było poznanie zróżnicowania geograficznego Szkocji, stąd
w planach nie zabrakło między innymi najbardziej na północ wysuniętego stałego lądu Szkocji - Dunned Head, zachodniego wybrzeża
z pięknymi fiordami, środkowej Szkocji ze skalistymi szczytami Grampianów oraz południowych - łagodnie pofalowanych
łąk i pastwisk.
Wyprawę rozpoczęliśmy w zatłoczonym terminalu odlotów tanich linii
lotniczych "Etiuda" warszawskiego Okęcia, w upalny poranek 12 lipca 2005 roku. Czekaliśmy na odprawę do Londynu korzystając
z linni EasyJet oferującej może nie najtańsze bilety na polskim rynku, ale za to najkorzystniejsze warunki
przewozu bagażu, w tym rowerów. Dzięki wprowadzonej przez przewoźnika dodatkowej opłacie manipulacyjnej w wysokości 15Euro za
przewóz 1 roweru nie martwiliśmy się o nadbagaż i koszty z nim związane, mieliśmy także gwarancję, że rowery na pewno
polecą z nami...
I tak po prześwietleniu całego bagażu, łącznie z rowerami, znależliśmy się
na pokładzie Boeinga 737 rozpoczynając kolejną przygodę. Plan był prosty, jak najszybciej (autobusem / pociągiem / samolotem)
dostać się do Glasgow, skąd już o własnych siłach przemierzać Szkocję wzdłuż zachodniego, północnego i wschodniego wybrzeża
aż do Edynburga i granicy z Anglią, ok. 2000 km w deszczu, wietrze, wśród muszek, komarów i kleszczy, po górach i dolinach,
klucząc wąskimi dróżkami których nie ma na mapie i pędząc trasami szybkiego ruchu (jak była taka konieczność).
|
|